Cześć! Jestem Isabella (przez 2 "l").
Może mnie znacie, może nie....
Musiecie wiedzieć o mnie tylko to że jestem pandą!
Pandą piszącą opowiadania tylko i wyłącznie o tematyce wojennej (bóg wie czemu...)
Do pisania i tutaj zachęciła mnie moja KOFFANA Dixia (LucyHeartfilia001)
No i jak pewnie przewidujecie, jasnowidzy wy jedne, to jej dedykuję ten rozdział :3
Zapraszam:
~~Panda~~
,,Może nie wrócę więcej,
Może mi przyjdzie polec tak samo
Jak, tyle, tyle tysięcy" - Józef Szczepański
Czarnowłosa ostatni raz spojrzała w stronę pola walki. Właśnie pobiegł tam walczyć nie kto inny jak Adrien Agreste. A ona nie mogła tam być. Nie dziś. Ale przecież jutro może nie nastąpić. Dzień bez walczenia o ojczyznę jest dla niej dniem straconym. Z westchnieniem weszła do bunkra i pierwsze co ujrzała to Pann siedzącą na ziemi i rysującą coś w notesie. Od razu widać że stara się zabić czas do powrotu Jake'a. Choć nie chciała tego ujawniać, bała się o niego. Tak bardzo jak Marinette o Adriena. Niebieskooka usiadła obok swojej przyjaciołki i dostrzegła uroczą pandę naszkicowaną ołówkiem. Nie zwróciła jednak na to uwagi, a nawet jej nie pochwaliła.
- Boję się. - Wypowiedziała cicho, tak by z mnóstwu osób które były obecne tylko ona ją usłyszała. Bo tylko jej mogła się z tego zwierzyć. Brązowooka słysząc te słowa z bezsilności przymknęła oczy. Pokręciła głową jakby chciała wyrzucić z głowy wszystkie myśli.
- Każdy z nas się boi. Ta wojna to nasza jedyna nadzieja na lepsze jutro, lecz jednocześnie i na jego brak. Jednak mamy o co walczyć. - Po jej policzku spłynęła jedna, jedyna łza. W tych czasach nie można było sobie na więcej pozwolić. Nagle poczuła jak Mari opiera głowę na jej ramieniu.
- Obódź mnie gdy wrócą. - Wyszeptała i zasnęła gdyż od ponad doby nie zmrużyła oka. Pann przez chwile na nią patrzyła po czym wróciła do rysowania. Była tym zajęta aż do zmierzchu, kiedy to odłożyła zeszyt i podziwiała zachód słońca.
- Wróciłem. - Szepnął ktoś obok niej. Dziewczyna niemal natychmias rzuciła się postaci na szyję.
- Jake... - Westchnęła uradowana że chłopakowi nic nie jest. Stali tak przytuleni przez dłuższą chwilę, puki nie przerwał im czyjś lekko zaspany, lecz stanowczy głos.
- Gdzie Adrien? - Spytała Marinette Jake'a lekko przerażona. Chlopak zawsze się z nia witał.
- Adren... został postrzelony. - Marinette o mało co nie zeszła na zawał, więc chłopak pospieszył z wyjaśnieniami - Nie umrze. Ale jest ranny. - Czarnowłosa nie potrzebowała więcej słów, pobiegła do sąsiedniego bunkru gdzie przynoszono rannych. Wyszukała wzrokiem blondyna który...
____________________________________________________________
Tak więc :
po 1 : to jest wstęp dlatego krótki XD
po 2 : Skoro Lucy robi takie notki przed rozdziałem i podpisuje się "~L~H~" to ja jestem pandą! XD
po 3 : Chcę komy :c Ploseee !!!! (wyobraźcie sobie zbita pandę... właśnie tak teraz wyglądam)
Całuski!